poniedziałek, 4 lutego 2013

Dzień z życia człowieka



Tekst i zdjęcia: 
Bartosz Konopnicki

~ Moje Opowiadania ~

Wschód słońca, uparty wschód słońca zwiastujący poranek, następnie ciągnący się kolejno dzień.


 Przystanek autobusów miejskich – godzina szósta rano – pierwszy dzień tygodnia – poniedziałek. Nikt nie lubi poniedziałków. Większość narzeka. Skończyły się dwudniowe wakacje, podczas których społeczeństwo udawało, że wypoczywa. Ludzie spali lub próbowali spać. Spotkali się z innymi ludźmi żeby wspólnie wymienić kilka zdań o pogodzie i o życiu. Pary regularnie, bądź nieregularnie uprawiały seks. Single uciekały w świat rozrywki i taniego upicia się chwilą życia. Niektórzy czterdziestolatkowie odwiedzali swoich rodziców na obiedzie. Posłuchali ich marudzenia, po czym sami, w czterech ścianach zaczynali narzekać na świat i brak środków na przeżycie. Starsi ludzie, którym należy się szacunek z samego faktu bycia starym (tak to tłumaczą zawsze sami przed sobą), próbowali zaakceptować myśl o śmierci. Ale znów nie wyszło, pomimo usilnych prób. Więc zabrali się za wychowywanie swoich czterdziestoletnich dzieci, tudzież o połowę młodszych wnuków. Też z nikłym skutkiem. (A przecież chcemy tylko Waszego dobra. Wystarczy, że posłuchacie). Para studentów przywitała poranek na przystanku komunikacji miejskiej. Wydawała się być szczęśliwa.

Wstał jak zwykle wcześnie rano. Tym razem nawet nie spóźnił się na wschód słońca. W końcu już nadeszła wczesna jesień. Żona dalej wygrzewa łóżko. To dobra kobieta – pomyślał. Już dziesięć lat minęło od kiedy się spotkali. Określenie „żona” też trochę na wyrost, a może i nie. Nie wzięli ślubu. Do szczęścia nie był im potrzebny kawałek papieru. Pomimo ostrych spojrzeń rodzin przyzwyczajonych do konserwatywnego trybu życia – nie wypada, co pomyślą sąsiedzi. To nieważne. To już dziesięć lat.
Codzienna toaleta, nieco niedbała. Spojrzenie na lustro zawieszone w centralnym miejscu łazienki. Rozrzucone niedbale szczoteczki do zębów ograniczone tylko okręgiem kubka w którym się jakimś cudem znalazły.

-          Jak myślisz, dlaczego ludzie boją się spojrzeń?
-          Boją się siebie, swojego oblicza.

Stojąc tak w czterech ścianach codziennej łazienki P. uwiesił się na podstarzałej umywalce. Jego myśli zatrzymały się na przeszłości. Były czasy gdy spotykał się z kobietami młodszymi o dziesięć lat od niego. Tak naprawdę były dwie takie kobiety. Pamięta jakby to było wczoraj. Czuł się jak Humbert z powieści Nabokowa. Idąc ulicami miasta albo umawiając się w kafejce, bądź na piwo, czuł ciężkie, nienawistne spojrzenia ludzi. Nie zwracał na nie uwagi ale jednak rzucało mu się to w oczy. Ludzie przecież zawsze wiedzą wszystko lepiej – społeczeństwo – i choćby nie wiadomo jak jednostka starała się podporządkować, z góry skazana jest na porażkę. Więc po co? Często sięgał wzrokiem w kierunku tych młodych piersi. Nie były może zbyt zarysowane, nie wyróżniały się znacząco z sylwetki ciała. Ale z tej perspektywy były właśnie takie, jak powinny być. Nasuwały mu wspomnienia z przeszłości. Ze swoich pierwszych nieśmiałych doświadczeń seksualnych. Pierwszy dotyk piersi, pierwsze gładzenie po udzie, pierwszy seks, który był całkiem udany, wbrew opowieściom, że rzadko kiedy bywa. Potem już seks jest tylko seksem. Albo uzależnieniem. Obydwie kobiety były dojrzałe jak na swój wiek. Chociaż każda na inny sposób. C. była intelektualistką. Nie miała sobie równych w dyskusji, z zewnątrz dynamiczna i pewna siebie. Nie pozwalała dotrzeć do swojego wnętrza. Tylko niektórym to się udało. Ten związek, jeśli w ogóle to był związek, trwał krótko. Zbyt dużo sobie wyobrażała. Potem nie chciała zapomnieć. Usilnie szukała kontaktu. Nadaremno. Im bardziej chciała, tym bardziej podświadomie odpychała go od siebie. Co innego O. W pierwszym odczuciu wydawała się być zwyczajną kobietą jakich tysiące. W pierwszym odczuciu. Wystarczyło że spędził z nią jeden wieczór. Subtelność dotyku, niby niezamierzony, niewinny niemalże pocałunek. Ostry seks jako finał. Spotkali się jeszcze kilka razy. Kika razy wymienili pocałunki, kilka razy wylądowali w łóżku. Równie szybko zniknęli ze swojego życia. To było dawno. Choć zagnieździło się na dłuższy czas w pamięci. Być może na zawsze, choć to nic pewnego. 

-          Czym jest zauroczenie?
-          Słodką kroplą soku wiśniowego, która szybko przemija.
-          Czym jest miłość?
-          Drzewem które wydaje owoce.

Dziś pomimo poniedziałku nie musi iść do czterech ścian, które tworzą biuro. Urlop. Jednodniowy żeby złapać, jak to się mówi, głębszego oddechu. Nawet ucieszyły go te godziny wolne od ciągłego podkopywania dołków, obgadywania i patrzenia się z góry. Pracując jako niższy urzędnik administracji publicznej musiał uczestniczyć w tych gierkach z urzędu przydzielonych jak wyrok, kara za popełnione grzechy. Tylko kto był sędzią?

-          Ciągła gra w berka, łapanie much.
-          Tylko po co?
-          Żeby ukryć własną ślepotę.

Żona ucieka do pracy. Całus na do widzenia. Nutka uczucia, które uparcie trwa pomimo uciekających lat. Sieć połączeń, której często, nawet ona i on nie zauważają, a która od czasu do czasu w trudnych chwilach daje o sobie znać. Poranna gazeta. Wyścig dramatycznych historii – 135 osób zginęło w katastrofie lotniczej w północnej Afryce, 47 osób zostało zabitych, a dalsze 89 rannych w samobójczym ataku w Azji, terrorysta samobójca zdetonował ładunek wybuchowy w samym środku targowiska, psychopata zamordował matkę wraz z trójką dzieci w środkowych Niemczech, najmłodszej córce udało się uciec, karambol na autostradzie Z3 we Francji, dwie osoby nie żyją, pożar w jednej z kamienic w centrum Łodzi, 4 osoby uległy zaczadzeniu, jedna walczy o życie w szpitalu. Wyścig historii banalnych – znany aktor spotyka się z młodszą o dwadzieścia lat aktoreczką, w parlamencie toczy się debata nad zmianą literki „a” na „z” w jednej z kluczowych dla państwa ustaw, opozycja żółtych demonstracyjnie opuściła posiedzenie obrad, dział bezpieczeństwa pewnego portalu współpracując z komendami policji pomógł w ujęciu przestępców zajmujących się rozsyłaniem niezamówionej informacji handlowej, przestępcom grozi nawet dziesięć lat więzienia, koalicja „trzeszczy w szwach”, koalicja nie trzeszczy, będą wybory bądź nie będą, w Nowym Jorku odbyły się mistrzostwa świata w jedzeniu ciasteczek z kremem, mistrz zjadł ich siedemnaście w ciągu sześciu minut. W radiu słychać durne piosenki angielskojęzycznej Rosjanki o tym, że ma osiemnaście lat i daje się już wszędzie dotykać.

-          Informacja to główny towar w dzisiejszych czasach.
-          To dlaczego jest matriksem?
-          A dlaczego nie? Skoro się sprzedaje.
-          Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą.

P. włączył stary gramofon który w kącie prowadził straceńczą walkę z upływającym czasem. Dźwięki harmonijne przyprószone brudem starej płyty analogowej. O ileż głębsza jest muzyka Mozarta, Chopina, Liszta, Bacha.... Nie to co płyty CD - do perfekcji dopracowana czystość dźwięku - identyczne wykonanie za każdym razem. Dlatego tak cenił sobie to stare urządzenie, które za każdym razem nieco inaczej oddawało dźwięki, za każdym razem niedoskonale ale za to z życiem, głębią. Był zły na siebie, że tak rzadko pozwalał dać się uruchomić hipnotycznym ruchom dźwięków z równie starych głośników pamiętających jeszcze czasy, które ludzie z wyrytą siecią zmarszczek zwykli wspominać ciepło i z łezką w oku. Odpłynął.

Sen. A w zasadzie drzemka, półświadomość. Stan którego tak rzadko doświadczał. Sen jest zbiornikiem wszystkich myśli, przeżyć. Jest dla mnie stanem, kiedy człowiek zapomina o kłamstwach i udawaniu, staje się sobą przed samym sobą – jak to kiedyś określiła K. – dawna koleżanka P. z czasów studiów. Przede wszystkim we śnie jesteśmy sobą choć czasem uzewnętrzniają się tam nasze obawy ale z drugiej strony pokazuje nam również to czego tak na prawdę chcemy - a to też nasze swoiste drugie życie. W tym wszystkim  najciekawsze jest to, że nie kontrolujemy snów. Są one puszczone na ocean bez konkretnego kursu ani celu. Sny, jak pomyślał P. w zasadzie są dokładnym przeciwieństwem życia. Człowiek w życiu stara się wszystko kontrolować, wszystko opisać, wszystko przewidzieć na tyle na ile to możliwe. A w snach poznaje swoją naturę. Choć do niej się nie przyznaje. P. widział to wszystko. Śnił. Podróż motolotnią ponad ziemią, swobodny lot nad polami, które harmonijnie przechodzą w pasma górskie. Delikatne promienie słońca, wiatr we włosach. Wolność. Nieokreślona siła, która napędza. Górskie ścieżki wijące się pośród lasów. Teraz wędruje. Bez konkretnego celu. Przed siebie, byle do przodu, dla samej przyjemności podróżowania. Samotny świerk na zboczu naznaczony zmarszczkami upływających lat. Ale czy na pewno samotny? Nieznośny dźwięk wiercący uszy. Uparty. Otworzył oko. Domofon Podniósł słuchawkę – kto tam? – ulotki roznoszę, może mnie pan wpuścić? Nacisnął przycisk. „pewnie że mogę wpuścić – a możesz mnie już więcej nie budzić?” – pomyślał.

-          Nie wszystkie marzenia się spełniają.
-          Szkoda.
-          A własne dobrze, że nie wszystkie, gdyby tak było nie byłyby marzeniami.
-          Lubię moje marzenia.
-          Byle jak najwięcej marzyć, im więcej się marzy tym więcej się z nich spełni.
-          Ale tym samym tym więcej pozostanie niespełnionych.

Już nie zaśnie. Wstał. Kręci się. Usiadł. Znów wstał. Przegryzł suchy kawałek chleba – pozostałość wczorajszej kolacji. Nie chciało mu się robić śniadania. Wyszedł zatrzaskując drzwi. Zobaczyć świat. Tak dawno nie widział. W pewnej chwili dobiegła go myśl, że często żyje niemal po omacku. Droga do pracy, droga do domu. Droga do pracy, droga do domu. W weekend prawie nie ruszał się z miejsca, nie wspominając o wielkopowierzchniowych sklepach zwanych popularnie marketami, gdzie tłum ludzi biega rozchwytując promocje i wydając więcej papieru niżby chcieli. I tak w kółko, uparcie, niemal nieodwracalnie, a jednak wszystko skupiało się na powrocie do punktu wyjścia.

Chodnik zadeptywany przepoconymi butami. P. jak zwykle starał się nie wyróżniać zanadto, żeby zbyt wielu obcych ludzi nie poczęstowało go zbyt ostrym spojrzeniem, a już na pewno niech nie pytają o drogę lub cokolwiek innego. On wyszedł i idzie teraz na spacer poznawać nieodkryte ścieżki miasta i nie chce by mu cokolwiek umknęło z tego czasu. Za skrzyżowaniem przechodząc koło jakiegoś podwórka w cieniu przedwojennej kamienicy zobaczył staruszkę zgiętą niemalże w pół. Trzymała w dłoni białą zapisaną kartkę papieru i uparcie zbliżała się do śmietnika w celu pozbycia się zbędnego dla niej balastu. Starsi ludzie już tak mają. Upór, upór jeszcze raz upór. A przecież w młodości wszyscy powtarzają, że trzeba liczyć na siebie. Z uporem dążyć do celu. Jeśli tego nie będziesz robił/a to w życiu będzie ci ciężko. A teraz sami walczą o każdy wykonany krok. O każde podniesienie nogi i postawienie jej parę centymetrów dalej. Ich dzieci nie rozumieją tego. Nawet nie próbują już. To ciągła walka i dążenie do kolejnego dnia. Wyścig by nie zostać w samotności. Wyścig by dogonić młodych. Długa droga do banalnego śmietnika. P. zatrzymał się. Zapisał w swojej świadomości ten obraz. Coś go tknęło. W końcu jest w sile wieku, a ta staruszka wykazuje się większą chęcią życia niż on. On tylko wykonuje polecenia przełożonych, żyje z dnia na dzień, posiada na własność mieszkanie i nie na własność ukochaną kobietę, którą widzi rano i wieczorem. 

Sześćdziesięciokilkuletni sędzia w stanie emerytalnym zwrócił uwagę na kobietę, która uparcie dążyła do wyrzucenia jakiejś zapisanej kartki papieru. Zaczął się zastanawiać czy on również jest taki uparty. Jego dzieci i wnuki ciągle mu powtarzają, żeby dał już spokój z tą swoją upartością. Ale przecież jego rodzice wychowywali go w przeświadczeniu żeby umiał sobie poradzić w życiu, a do tego niezbędny jest upór. Ciągłe wpajanie uporu i dążenia do celu. On również przekazał swoim dzieciom, a potem wnukom twardą zasadę dążenia do celu. I co z tego on sam, sześćdziesięcioletni starzec teraz ma? Pieniądze, cztery długie ściany i samotność gratis, jakby w prezencie, niechcianym prezencie.

Dwudziestoośmioletnia kobieta bawi się z dzieckiem w piaskownicy. „Buduj babki z piasku buduj. Ale zobacz tutaj trzeba poprawić, jak już coś robisz rób to dokładnie. Trzeba nasypać piasku – o tak – przełożyć – widzisz? Prawda że proste?” dziecko posłusznie wykonuje polecenia.

-          Chcę się wyróżniać.
-          Jak każdy.
-          Ale ja naprawdę chcę być kimś wyjątkowym, niezwykłym.
-          Będziesz ale zapewne będzie tak, że kilka tysięcy kilometrów od ciebie lub na wyciągnięcie ręki będzie jeszcze kilka osób, co najmniej kilka, które w tym samym momencie pomyślą to co ty, zrobią to co ty, będą prawie jak ty.
-          To jak się wyróżnić?
-          Nie wyróżniając się.

P. ruszył w kierunku centrum miasta. Paradoksalnie, gdyż sam nie chciał się wyróżniać, z zajadłą ciekawością poszukiwał fenomenów ludzkich, fenomenów powiązań. Ciekawili go ludzie, choć zazwyczaj swoje przemyślenia zostawiał głęboko schowane dla siebie. Jedynie żonie od czasu do czasu opowiadał historie o Panu N. czy też Pani G. Często w pracy obserwował ludzi i współpracowników (to tylko z nazwy bo zazwyczaj tylko utrudniali ją). Miał pewną znajomą (to chyba też na wyrost, gdyż ich kontakty ograniczały się tylko do „dzień dobry” i „do widzenia”). Miała męża. Mąż bogaty, zapracowany w poznawaniu kolejnych kandydatek do ogrzania łóżka. Ale za każdym razem gdy był przyłapany na zdradzie (co weszło mu już w nawyk) przepraszał, błagał i znów przepraszał. E. zawsze wierzyła. Przynajmniej mówiła że mu wybacza. A była z nim dla kasy (mimo że sama wywodziła się z dużo bogatszej rodziny). Sama lubiła skoki w bok. Poznawała mężczyznę. Mówiła że jej małżeństwo wisi na włosku. Rozpada się. Jej jest niedobrze, męczy się i potrzebuje pocieszenia. Wielu się łapało. Niektórzy nawet zaczynali poważniej o niej myśleć. A E. korzystała z tego jak mogła.  Mówiła że z mężem jest jej źle, że tylko on (tutaj wstawić literkę imienia jednego z mężczyzn) daje jej ciepło i bezpieczeństwo. Potem wracała do męża na noc i uprawiali seks. Następny dzień. Znów się łasiła do innego mężczyzny, znów wspominała o braku bezpieczeństwa, o braku zdecydowania kogo wybrać. A to przyzwyczajenie do męża. Jedni długo dawali się nabierać, inni szybko odkrywali jej zamiary. Często bywało tak, że faceci otwierali oczy dopiero wtedy, gdy widzieli zgrane małżeństwo przy wieczornej kolacji w jednej z bogatszych restauracji w mieście. E. była do tego stopnia perfidna, że potrafiła po takiej sytuacji jeszcze dziwić się, że któryś z nich do niej przestał się odzywać. Kiedyś, w młodości ponoć ktoś ją zawiódł, ktoś skrzywdził, ktoś komu ufała. Zgrywała słodką niewinną kobietkę, która nie ma pojęcia o świecie a w głębi była twardą perfidną i wyrachowaną zawodniczką, która wie na czym ta gra polega. Do czasu. Poznała faceta. Zwyczajnego. Przynajmniej w pierwszym odczuciu. Facet wydawał się nad wyraz naiwny – długo jej wierzył, długo się z nią spotykał, jej nawet zaczęło to odpowiadać. Miała stabilizację w postaci związku, rozrywkę w postaci kochanka. Przywiązała się nawet trochę (tak jej się wydawało). Naprawdę zaczęła wątpić w swojego męża. Mimo to cały czas pozostawała u boku męża, coraz bardziej plącząc się w sieci powiązań z tym mężczyzną. W pewnym momencie uzależniła się od jego smsów na dzień dobry, na dobranoc. Od spotkań. Od zapachu i dotyku skóry. Któregoś wieczoru upiła się sama ze sobą, męża znów nie było. Podjęła decyzję – odchodzi. Zadzwoniła do niego. (Pierwszy raz to zrobiła – zazwyczaj to on smsował i bardzo rzadko dzwonił) Nie odbierał. Wysłała kilkadziesiąt smsów. Cisza. Kolejne dni mijały szybko, bardzo szybko. Ona czekała, szukała, wysyłała, dzwoniła, cierpiała. Cisza. Uparta cisza, brak odzewu. Nawet nie wiedziała gdzie mieszkał, zawsze się spotykali u niej, bądź w wynajętym pokoju hotelowym. Raz nawet specjalnie wynajęła pokój, w którym zazwyczaj spędzali noc. Nic tylko wspomnienia odbijające się od głuchych ścian. Przywiązała się znacznie bardziej niż sądziła. Teraz myślała o nim cały czas. Po kilku miesiącach, gdy jej małżeństwo było w trakcie rozpadu (ładnie nazwano tą czynność postępowaniem rozwodowym). Spotkała go w którymś z ogródków piwnych w centrum miasta. Podeszła stanęła przed nim zadała pytanie: „Gdzie się podziewałeś?” Usłyszała tylko: „czy my się znamy?”. P. poznał tą historię na jednej z imprez firmowych, na których obecność jest wymagana, a które zazwyczaj służą do wszelkiego rodzaju zdrad i oczerniania towarzyszy niedoli. Historię tą opowiedziała mu mocno podpita koleżanka z pracy, która w tamtym czasie bardzo zazdrościła E. (wtedy jej przyjaciółka) stylu życia i która również miała ochotę na jej kochanka.

-          Obłuda.
-          Każdy człowiek jest na swój sposób obłudny.
-          Każdy?
-          A czyż nie oszukujemy się w różnych sytuacjach? Czyż nie mówimy, że będzie dobrze pomimo tego, że sytuacja wcale na to nie wskazuje?

Centrum miasta. Tym razem z nieco innej perspektywy. Tłum ludzi biegnący do celu. P. drepczący bez celu. Nikt go nie zauważa, a jest chyba najbardziej charakterystycznym elementem krajobrazu w tym momencie. Ludzie w długich czarnych płaszczach z w wysoko zadartymi nosami wracają do swoich nafaszerowanych elektroniką i błyskotkami domów. P. czasem się zastanawiał jak to jest. I stwierdzał, że nie chciałby tak żyć za żadną cenę. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a w ich przypadku to już żarłoczność. A życie tych ludzi tak na prawdę sprowadza się do płaszczyzny pieniądza i nowych gadżetów. Skoro wszystko materialnie posiadają zaczynają biegać za czymś kompletnie zbędnym. Taki kontrast do czterdziestolatka wyglądającego na lat sześćdziesiąt i uwijającego się przy śmietniku w poszukiwaniu czegokolwiek przydatnego, co mógłby zamienić na jedzenie, ewentualnie tani alkohol jedyną dostępną dla niego rozrywkę. Wszystkie jego działania są niezbędne żeby przeżyć. Również otumanienie alkoholem - inaczej jego psychika dawno by już przepadła z kretesem. Ani jedni ani drudzy siebie nie widzą. Są ślepi. Jak większość społeczeństwa. 

-          Wkurza mnie ta obłuda ludzka i obojętność.
-          Ale nic na to nie poradzisz, jedyne co możesz zrobić to sprzeciwiać się temu i samemu tak nie postępować ale to i tak walka z wiatrakami.
-          Czasem warto walczyć z wiatrakami, wolę by ludzie mówili o mnie, że żyje nierealnie niż miałbym być ślepy.

P. siada na ławce położonej nieco na uboczu rozpędzonej aorty zadeptywanego chodnika. Długo tego nie robił. Naprawdę długo. Wbił się w mechaniczny schemat tak jak tysiące ludzi. Teraz siedzi z wyraźną ulgą. Odkrywa ślepotę innych ludzi, a tym samym własną. Ale właśnie ta ławka w centrum miasta, samotna wśród tłumu coś mu uświadomiła. Siedząc w ten sposób, patrząc na ludzi, którzy go nie widzą, zdał sobie sprawę, że się z tego wyrwał. Zobaczył. Zakodował. Każdy przecież jest egoistą. I to nic złego. Czasem altruizm jest dużo gorszy niż egoizm bo niszczy nie tylko jedną osobę. Tak jak w związkach. Dużo lepiej dzieje się w związku gdy oboje są egoistami. Związek jest przecież swoistym egoizmem. Bo cóż się dzieje, gdy osoba staje się altruistą i jest „z litości”? P. nie musiał odpowiadać sobie na to pytanie. Znał odpowiedź. Był zbyt doświadczony pod tym względem. Dlatego tak dobrze mu było z żoną. Każde żyło we własnym świecie egoistycznie nieco podchodząc do swoich potrzeb, a tym samym doskonale uzupełniali się. Pomyślał o niej. Nie domagał się wzajemności. Cieszył się, że ją wieczorem zobaczy. Taka proza życia.

-          Czemu tak krzyczysz?
-          Chce zwrócić na siebie uwagę bo nikt mnie nie słucha.
-          Cisza jest dużo trwalsza i bardziej przejmująca niż najgłośniejszy krzyk.

Dwudziestokilkuletni absolwent studiów wyższych powolnym krokiem przemierza deptak. Patrzy na ludzi starszych od niego, którzy mocno wrośnięci już w nurt „dorosłego” życia mechanicznie pokonują kolejne metry życia. „Kurczę, nie chce być tacy jak oni” – myśli. I widzi na ławce czterdziestokilkulatka. Który siedzi jak gdyby nigdy nic, w ciemnym płaszczu, lekkim uśmiechu i przygląda się ludziom. „Ten człowiek się nie zatracił” – pomyślał, poszedł dalej.

Posiedział dłuższa chwilę. W końcu chłodny jesienny wiatr dał o sobie znać. Wstał, ruszył w drogę powrotną. Przechodzi obok pary, która dziś nie ma wyraźnie najlepszego dnia. On wybudował przed sobą całkiem solidny mur – najlepszą wizytówką są złączone ramiona. Ona prosi go błaga wręcz. Widać ze bardzo żałuje. – Musisz wczuć się w rolę, to specyficzna sytuacja, naprawdę innego wyjścia nie było – młodzieńcze rozterki, rozchwiane emocje rozpalone zmysły. P. minął tą pięćdziesięciokilkuletnia parę bez większych emocji udając się w kierunku blaszanego pudełka zwanego potocznie hipermarketem.

-          Ludzie są jak dzieci.
-          A to źle?
-          Pewnie że źle, nie dorastają do swojej roli.
-          A czy dzieci właśnie ze względu na swój wiek nie są najbardziej szczere? Gdyby dorośli brali z nich przykład... ale nie biorą....

Stojąc w kolejce do kasy (nie najdłuższej ani nie za krótkiej – takiej w sam raz) obserwuje ludzi. Kalejdoskop twarzy, paletę fryzur i całą gamę rozmaitych kombinacji strojów – tak żeby choć z tego tłumu trochę się wyróżniać. Ale nie wszyscy chcą się wyróżniać. Niektórzy, tak jak on, ubrani w szarość dnia, przeciskają się w szparze między jednym człowiekiem, a drugim, nie chcą być zauważeni. Kolejka powoli się kurczy – przynajmniej dla niego. Monotonnie wyrzucając z przodu kolejne ludzkie ciało i z tyłu od czasu do czasu doczepiając inne. Kasjerka automatycznie zbiera produkty, z charakterystycznym piskiem rozszyfrowuje czytnikiem kodów kreskowych, uwalnia od samotności w sklepie. Kasjerka nie wygląda zbyt sympatycznie gdy on (P.) podchodzi do wyznaczonego punktu płatności. Nawet nie usłyszał standardowego „dzień dobry”. Kasjerka przeciąga mechanicznym ruchem kilka zakupionych produktów. Nie patrzy w oczy. Piskliwym głosem oznajmia cenę całości która i tak wcześniej wyryła się na małym wyświetlaczu LCD kasy. P. płaci w gotówce jak to ma w zwyczaju. Daje całe piętnaście złotych za ryż i inne szpargały. Zamknął się w sobie. Jakiś dziwny dźwięk dobiega go do uszu. Piskliwy i nieprzyjemny głos ekspedientki po raz wtóry z naciskiem domaga się żeliwnej pięciogroszówki. Krótkie spojrzenie prosto w oczy.  Krótka bitwa z kulami armatnimi i zadawaniem ciosów poniżej pasa. P. rzucił pięciogroszówkę w zamian otrzymując niedbale trzyzłotową resztę. Odchodzi od kasy mrucząc pod nosem co za babsztyl.

-          Ludzie zamknięci we własnym świecie bronią dostępu do siebie.
-          Dlaczego uciekają?
-          Boją się, a jednocześnie twardo budują mur i są gotowi bronić go z determinacją.
-          To bez sensu.
-          A czy koło jest bez sensu?

P. szedł snując wizje o własnym życiu. Tłum ludzi przed nim. Skrzyżowanie. Coś się stało. Ludzie lubią się przyglądać wydarzeniom. Ale nie lubią w nich uczestniczyć. Podszedł bliżej. Dwa wraki, poskręcana blacha, potłuczone szyby, nienaturalnie wykręcone fotele. Wypadki są codziennością, są naturalne, a jednak przyciągają ludzi. Gapiów. Choć nic ta dziwna publika nie zmieni. Ich życie również się nie zmieni. Natomiast życie tamtych  owszem. Czy był pisk opon? Bo huk na pewno. Ktoś zginął? Ktoś walczy o życie? Ktoś cierpi? Cierpi na pewno. Tylko kto bardziej. Poszkodowani? Rodzina? Powyginana blacha jest najbardziej wymownym obrazem – pomyślał, i do tego powoli skapujące krople oleju niczym upływająca krew z ran. We wrakach już nikogo nie było. Pozostał tylko zapach, ludzki zapach. Koło opatrzone oponą parę metrów dalej. Życie kręci się dalej. Dla niektórych już nie tak samo. Dla większości gapiów obrazek jak każdy inny. Ponoć trzeba żyć dalej – tak zazwyczaj mówią ci, którzy chcą pomóc. Ale czy tak pomagają? Czy tak naprawdę można pomóc?. Większość to robi bo nie ma już siły odebrać sobie samemu życia.

-          Jak się pozbierać?
-          Skleić elementy ciała, zlepić świadomość, zakleić wydarzenia w pamięci.
-          To pomaga?
-          Nie wiem, nigdy do tego etapu nie doszedłem, są blizny.
-          Swoista pamiątka.

P. po tym wydarzeniu nie bardzo mógł dojść do siebie. Zazwyczaj niewiele rzeczy jest w stanie go wyprowadzić ze swoistego stanu zamknięcia, zadumania. Jednak ten wypadek, krótka taśma filmowa przed jego oczami niemalże przejechał po nim samym. Ludzie boją się własnej śmierci. Ale wielu z nich ją akceptuje nie zdając za bardzo sobie sprawy z tego. Im starsi tym bardziej uświadamiają sobie bliskość śmierci, boją się bardziej a jednocześnie bardziej ów fakt akceptują. Jednak dużo ciężej zrozumieć i pogodzić się ze śmiercią bliskiej osoby niż własną. To podejście egoistyczne. Ale czyż człowiek z natury nie jest egoistyczny i tylko stara się to zatuszować wedle obowiązującej mody? Dotyk zimnego ciała po pożegnaniu, jeśli takie miało miejsce, wrzyna się głęboko w świadomość człowieka. Nie tak łatwo puścić zimną ludzką dłoń. P. ocknął się z tego dziwnego transu myślowego. Przyspieszył kroku. Po drodze mijane koty uciekały spod nóg lub z odległości patrzyły prawie z obojętnością na poruszający się cień.  

Po dotarciu do domu (żony jeszcze nie ma) włączył odbiornik z ekranem LCD – piętno nowych czasów do których chyba nigdy się nie przyzwyczai. Coś tam mruczy z głośników. Nieistotne. Nie chciał czuć się samotny. Człowiek to dziwna istota – pomyślał – nie może żyć samotnie i ciągnie do ludzi. A z drugiej strony dusi się nimi i ma już zupełnie dosyć ciągłego zabiegania o nich, ich gadania, przemęczonego zapachu potu. Nie może doczekać się już powrotu, choć nie pokazuje po sobie. Postanowił coś zrobić.
Wieczór. Światła latarni ostro wygryzają dla siebie przestrzeń. P. wyszedł na chwile na balkon odetchnąć świeżym powietrzem. Naprzeciw ludzie krzątający się przy kolacji, rozmawiający, spędzający miło czas z rodziną. I samotni. Starszy człowiek wychyla się przez okno paląc papierosa by następnie niedbale rzucić petem o trawnik. Niektórzy kłócą się ale nie słychać dźwięków. Tylko widać przez rozświetlone okno, gesty, wykrzywione twarze, ekspresje rąk. Kalejdoskop człowieka w wieczornej porze. P. również do nich się zaliczał i miał tego świadomość. Blokowisko – małe społeczeństwo, przekrój osobowości ludzkich. Nie ma tutaj tylko tych najwyższych. Oni mają własne domy wybudowane cudzymi rękoma położone na odludziu, samotne tak samo jak ich właściciele – pomyślał P.
Dźwięk zamykanych drzwi. Wróciła żona. Ucieszyła się na widok wcześniej przygotowanej kolacji, rzadko ostatnio zdarzały się takie chwile ale właśnie dlatego tak bardzo oboje się cieszyli. P. naprawdę się postarał. Kupił również dobre czerwone wino które idealnie komponowało się z przyrządzonym mięsem. I zapachy które dopełniły całości.
Po kolacji wspólna kąpiel bez zbędnych słów. Żona tylko patrzyła na P. i chłonęła ten widok. „Cieszę się że mam takiego faceta” – pomyślała. Przez tyle lat dograliśmy się, znamy się już prawie na wylot, a i tak życie to ciągłe zaskoczenie. No i przede wszystkim jego podejście. Nic nie jest wymuszone, wszystko jest naturalne”. Zamyśliła się na ułamek chwili.

-          Ludzie dużo mówią, za dużo.
-          Chcą się pokazać, sprawić że będą widoczni zauważeni.
-          Ale przecież w ten sposób tylko odpychają.
-          Tego też nie widzą.

Kochali się długo i naturalnie. Bez pośpiechu spijając krople upływającego czasu, docierając do siebie, tuląc się i rozmawiając.

-          Jestem przy Tobie.
-          Dziękuję.

Zasypia pod nocnym okiem. Taka codzienność. (Choć dziś nieco odmieniona.)

Za oknem uparty wschód. Słońce znów wychyla się zza ostrej krawędzi horyzontu. Znów poranek. Ludzie przejechani poniedziałkiem już nie narzekają. Poranek przyniesie dzień. Długi dzień.




3 komentarze:

  1. Piękne zdjęcia..Fantastyczne opowiadanie, mimo,że długie to przeczytałam go z wielką ciekawością i zainteresowaniem. Jest coś w nim...życie.....Chce więcej.......
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie się czytalo i jakaś prawda w tym jest.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...