Tekst i zdjęcia:
Bartosz Konopnicki
~ Moje Opowiadania ~
Wschód słońca, uparty wschód słońca zwiastujący poranek,
następnie ciągnący się kolejno dzień.
Przystanek autobusów miejskich – godzina
szósta rano – pierwszy dzień tygodnia – poniedziałek. Nikt nie lubi
poniedziałków. Większość narzeka. Skończyły się dwudniowe wakacje, podczas
których społeczeństwo udawało, że wypoczywa. Ludzie spali lub próbowali spać.
Spotkali się z innymi ludźmi żeby wspólnie wymienić kilka zdań o pogodzie i o
życiu. Pary regularnie, bądź nieregularnie uprawiały seks. Single uciekały w
świat rozrywki i taniego upicia się chwilą życia. Niektórzy czterdziestolatkowie
odwiedzali swoich rodziców na obiedzie. Posłuchali ich marudzenia, po czym
sami, w czterech ścianach zaczynali narzekać na świat i brak środków na
przeżycie. Starsi ludzie, którym należy się szacunek z samego faktu bycia
starym (tak to tłumaczą zawsze sami przed sobą), próbowali zaakceptować myśl o
śmierci. Ale znów nie wyszło, pomimo usilnych prób. Więc zabrali się za
wychowywanie swoich czterdziestoletnich dzieci, tudzież o połowę młodszych
wnuków. Też z nikłym skutkiem. (A przecież chcemy tylko Waszego dobra.
Wystarczy, że posłuchacie). Para studentów przywitała poranek na przystanku
komunikacji miejskiej. Wydawała się być szczęśliwa.
Wstał jak zwykle wcześnie rano. Tym razem nawet nie
spóźnił się na wschód słońca. W końcu już nadeszła wczesna jesień. Żona dalej
wygrzewa łóżko. To dobra kobieta – pomyślał. Już dziesięć lat minęło od kiedy
się spotkali. Określenie „żona” też trochę na wyrost, a może i nie. Nie wzięli
ślubu. Do szczęścia nie był im potrzebny kawałek papieru. Pomimo ostrych
spojrzeń rodzin przyzwyczajonych do konserwatywnego trybu życia – nie wypada,
co pomyślą sąsiedzi. To nieważne. To już dziesięć lat.
Codzienna toaleta, nieco niedbała. Spojrzenie na lustro
zawieszone w centralnym miejscu łazienki. Rozrzucone niedbale szczoteczki do
zębów ograniczone tylko okręgiem kubka w którym się jakimś cudem znalazły.
-
Jak
myślisz, dlaczego ludzie boją się spojrzeń?
-
Boją się
siebie, swojego oblicza.
Stojąc tak w czterech ścianach codziennej łazienki P.
uwiesił się na podstarzałej umywalce. Jego myśli zatrzymały się na przeszłości.
Były czasy gdy spotykał się z kobietami młodszymi o dziesięć lat od niego. Tak
naprawdę były dwie takie kobiety. Pamięta jakby to było wczoraj. Czuł się jak
Humbert z powieści Nabokowa. Idąc ulicami miasta albo umawiając się w kafejce,
bądź na piwo, czuł ciężkie, nienawistne spojrzenia ludzi. Nie zwracał na nie
uwagi ale jednak rzucało mu się to w oczy. Ludzie przecież zawsze wiedzą
wszystko lepiej – społeczeństwo – i choćby nie wiadomo jak jednostka starała
się podporządkować, z góry skazana jest na porażkę. Więc po co? Często sięgał
wzrokiem w kierunku tych młodych piersi. Nie były może zbyt zarysowane, nie
wyróżniały się znacząco z sylwetki ciała. Ale z tej perspektywy były właśnie
takie, jak powinny być. Nasuwały mu wspomnienia z przeszłości. Ze swoich
pierwszych nieśmiałych doświadczeń seksualnych. Pierwszy dotyk piersi, pierwsze
gładzenie po udzie, pierwszy seks, który był całkiem udany, wbrew opowieściom,
że rzadko kiedy bywa. Potem już seks jest tylko seksem. Albo uzależnieniem.
Obydwie kobiety były dojrzałe jak na swój wiek. Chociaż każda na inny sposób.
C. była intelektualistką. Nie miała sobie równych w dyskusji, z zewnątrz
dynamiczna i pewna siebie. Nie pozwalała dotrzeć do swojego wnętrza. Tylko
niektórym to się udało. Ten związek, jeśli w ogóle to był związek, trwał
krótko. Zbyt dużo sobie wyobrażała. Potem nie chciała zapomnieć. Usilnie
szukała kontaktu. Nadaremno. Im bardziej chciała, tym bardziej podświadomie
odpychała go od siebie. Co innego O. W pierwszym odczuciu wydawała się być
zwyczajną kobietą jakich tysiące. W pierwszym odczuciu. Wystarczyło że spędził
z nią jeden wieczór. Subtelność dotyku, niby niezamierzony, niewinny niemalże
pocałunek. Ostry seks jako finał. Spotkali się jeszcze kilka razy. Kika razy wymienili
pocałunki, kilka razy wylądowali w łóżku. Równie szybko zniknęli ze swojego
życia. To było dawno. Choć zagnieździło się na dłuższy czas w pamięci. Być może
na zawsze, choć to nic pewnego.
-
Czym
jest zauroczenie?
-
Słodką
kroplą soku wiśniowego, która szybko przemija.
-
Czym
jest miłość?
-
Drzewem
które wydaje owoce.
Dziś pomimo poniedziałku nie musi iść do czterech ścian,
które tworzą biuro. Urlop. Jednodniowy żeby złapać, jak to się mówi, głębszego
oddechu. Nawet ucieszyły go te godziny wolne od ciągłego podkopywania dołków,
obgadywania i patrzenia się z góry. Pracując jako niższy urzędnik administracji
publicznej musiał uczestniczyć w tych gierkach z urzędu przydzielonych jak
wyrok, kara za popełnione grzechy. Tylko kto był sędzią?
-
Ciągła
gra w berka, łapanie much.
-
Tylko po
co?
-
Żeby
ukryć własną ślepotę.
Żona ucieka do pracy. Całus na do widzenia. Nutka
uczucia, które uparcie trwa pomimo uciekających lat. Sieć połączeń, której
często, nawet ona i on nie zauważają, a która od czasu do czasu w trudnych
chwilach daje o sobie znać. Poranna gazeta. Wyścig dramatycznych historii – 135
osób zginęło w katastrofie lotniczej w północnej Afryce, 47 osób zostało
zabitych, a dalsze 89 rannych w samobójczym ataku w Azji, terrorysta samobójca
zdetonował ładunek wybuchowy w samym środku targowiska, psychopata zamordował
matkę wraz z trójką dzieci w środkowych Niemczech, najmłodszej córce udało się
uciec, karambol na autostradzie Z3 we Francji, dwie osoby nie żyją, pożar w
jednej z kamienic w centrum Łodzi, 4 osoby uległy zaczadzeniu, jedna walczy o
życie w szpitalu. Wyścig historii banalnych – znany aktor spotyka się z młodszą
o dwadzieścia lat aktoreczką, w parlamencie toczy się debata nad zmianą literki
„a” na „z” w jednej z kluczowych dla państwa ustaw, opozycja żółtych demonstracyjnie
opuściła posiedzenie obrad, dział bezpieczeństwa pewnego portalu współpracując
z komendami policji pomógł w ujęciu przestępców zajmujących się rozsyłaniem
niezamówionej informacji handlowej, przestępcom grozi nawet dziesięć lat
więzienia, koalicja „trzeszczy w szwach”, koalicja nie trzeszczy, będą wybory
bądź nie będą, w Nowym Jorku odbyły się mistrzostwa świata w jedzeniu
ciasteczek z kremem, mistrz zjadł ich siedemnaście w ciągu sześciu minut. W
radiu słychać durne piosenki angielskojęzycznej Rosjanki o tym, że ma
osiemnaście lat i daje się już wszędzie dotykać.
-
Informacja
to główny towar w dzisiejszych czasach.
-
To
dlaczego jest matriksem?
-
A
dlaczego nie? Skoro się sprzedaje.
-
Kłamstwo
powtórzone tysiąc razy staje się prawdą.
P. włączył stary gramofon który w kącie prowadził
straceńczą walkę z upływającym czasem. Dźwięki harmonijne przyprószone brudem
starej płyty analogowej. O ileż głębsza jest muzyka Mozarta, Chopina, Liszta,
Bacha.... Nie to co płyty CD - do perfekcji dopracowana czystość dźwięku -
identyczne wykonanie za każdym razem. Dlatego tak cenił sobie to stare
urządzenie, które za każdym razem nieco inaczej oddawało dźwięki, za każdym
razem niedoskonale ale za to z życiem, głębią. Był zły na siebie, że tak rzadko
pozwalał dać się uruchomić hipnotycznym ruchom dźwięków z równie starych
głośników pamiętających jeszcze czasy, które ludzie z wyrytą siecią zmarszczek
zwykli wspominać ciepło i z łezką w oku. Odpłynął.
Sen. A w zasadzie drzemka, półświadomość. Stan którego
tak rzadko doświadczał. Sen jest zbiornikiem wszystkich myśli, przeżyć. Jest
dla mnie stanem, kiedy człowiek zapomina o kłamstwach i udawaniu, staje się
sobą przed samym sobą – jak to kiedyś określiła K. – dawna koleżanka P. z
czasów studiów. Przede wszystkim we śnie jesteśmy sobą choć czasem
uzewnętrzniają się tam nasze obawy ale z drugiej strony pokazuje nam również to
czego tak na prawdę chcemy - a to też nasze swoiste drugie życie. W tym
wszystkim najciekawsze jest to, że nie
kontrolujemy snów. Są one puszczone na ocean bez konkretnego kursu ani celu.
Sny, jak pomyślał P. w zasadzie są dokładnym przeciwieństwem życia. Człowiek w
życiu stara się wszystko kontrolować, wszystko opisać, wszystko przewidzieć na
tyle na ile to możliwe. A w snach poznaje swoją naturę. Choć do niej się nie
przyznaje. P. widział to wszystko. Śnił. Podróż motolotnią ponad ziemią,
swobodny lot nad polami, które harmonijnie przechodzą w pasma górskie.
Delikatne promienie słońca, wiatr we włosach. Wolność. Nieokreślona siła, która
napędza. Górskie ścieżki wijące się pośród lasów. Teraz wędruje. Bez
konkretnego celu. Przed siebie, byle do przodu, dla samej przyjemności
podróżowania. Samotny świerk na zboczu naznaczony zmarszczkami upływających
lat. Ale czy na pewno samotny? Nieznośny dźwięk wiercący uszy. Uparty. Otworzył
oko. Domofon Podniósł słuchawkę – kto tam? – ulotki roznoszę, może mnie pan
wpuścić? Nacisnął przycisk. „pewnie że mogę wpuścić – a możesz mnie już więcej
nie budzić?” – pomyślał.
-
Nie
wszystkie marzenia się spełniają.
-
Szkoda.
-
A własne
dobrze, że nie wszystkie, gdyby tak było nie byłyby marzeniami.
-
Lubię
moje marzenia.
-
Byle jak
najwięcej marzyć, im więcej się marzy tym więcej się z nich spełni.
-
Ale tym
samym tym więcej pozostanie niespełnionych.
Już nie zaśnie. Wstał. Kręci
się. Usiadł. Znów wstał. Przegryzł suchy kawałek chleba – pozostałość
wczorajszej kolacji. Nie chciało mu się robić śniadania. Wyszedł zatrzaskując
drzwi. Zobaczyć świat. Tak dawno nie widział. W pewnej chwili dobiegła go myśl,
że często żyje niemal po omacku. Droga do pracy, droga do domu. Droga do pracy,
droga do domu. W weekend prawie nie ruszał się z miejsca, nie wspominając o
wielkopowierzchniowych sklepach zwanych popularnie marketami, gdzie tłum ludzi
biega rozchwytując promocje i wydając więcej papieru niżby chcieli. I tak w
kółko, uparcie, niemal nieodwracalnie, a jednak wszystko skupiało się na
powrocie do punktu wyjścia.
Chodnik zadeptywany
przepoconymi butami. P. jak zwykle starał się nie wyróżniać zanadto, żeby zbyt
wielu obcych ludzi nie poczęstowało go zbyt ostrym spojrzeniem, a już na pewno
niech nie pytają o drogę lub cokolwiek innego. On wyszedł i idzie teraz na
spacer poznawać nieodkryte ścieżki miasta i nie chce by mu cokolwiek umknęło z
tego czasu. Za skrzyżowaniem przechodząc koło jakiegoś podwórka w cieniu
przedwojennej kamienicy zobaczył staruszkę zgiętą niemalże w pół. Trzymała w
dłoni białą zapisaną kartkę papieru i uparcie zbliżała się do śmietnika w celu
pozbycia się zbędnego dla niej balastu. Starsi ludzie już tak mają. Upór, upór
jeszcze raz upór. A przecież w młodości wszyscy powtarzają, że trzeba liczyć na
siebie. Z uporem dążyć do celu. Jeśli tego nie będziesz robił/a to w życiu
będzie ci ciężko. A teraz sami walczą o każdy wykonany krok. O każde podniesienie
nogi i postawienie jej parę centymetrów dalej. Ich dzieci nie rozumieją tego.
Nawet nie próbują już. To ciągła walka i dążenie do kolejnego dnia. Wyścig by
nie zostać w samotności. Wyścig by dogonić młodych. Długa droga do banalnego
śmietnika. P. zatrzymał się. Zapisał w swojej świadomości ten obraz. Coś go
tknęło. W końcu jest w sile wieku, a ta staruszka wykazuje się większą chęcią
życia niż on. On tylko wykonuje polecenia przełożonych, żyje z dnia na dzień,
posiada na własność mieszkanie i nie na własność ukochaną kobietę, którą widzi
rano i wieczorem.
Sześćdziesięciokilkuletni
sędzia w stanie emerytalnym zwrócił uwagę na kobietę, która uparcie dążyła do
wyrzucenia jakiejś zapisanej kartki papieru. Zaczął się zastanawiać czy on
również jest taki uparty. Jego dzieci i wnuki ciągle mu powtarzają, żeby dał
już spokój z tą swoją upartością. Ale przecież jego rodzice wychowywali go w
przeświadczeniu żeby umiał sobie poradzić w życiu, a do tego niezbędny jest
upór. Ciągłe wpajanie uporu i dążenia do celu. On również przekazał swoim
dzieciom, a potem wnukom twardą zasadę dążenia do celu. I co z tego on sam,
sześćdziesięcioletni starzec teraz ma? Pieniądze, cztery długie ściany i
samotność gratis, jakby w prezencie, niechcianym prezencie.
Dwudziestoośmioletnia kobieta
bawi się z dzieckiem w piaskownicy. „Buduj babki z piasku buduj. Ale zobacz
tutaj trzeba poprawić, jak już coś robisz rób to dokładnie. Trzeba nasypać
piasku – o tak – przełożyć – widzisz? Prawda że proste?” dziecko posłusznie
wykonuje polecenia.
-
Chcę się wyróżniać.
-
Jak każdy.
-
Ale ja naprawdę chcę być kimś wyjątkowym,
niezwykłym.
-
Będziesz ale zapewne będzie tak, że kilka
tysięcy kilometrów od ciebie lub na wyciągnięcie ręki będzie jeszcze kilka
osób, co najmniej kilka, które w tym samym momencie pomyślą to co ty, zrobią to
co ty, będą prawie jak ty.
-
To jak się wyróżnić?
-
Nie wyróżniając się.
P. ruszył w kierunku centrum
miasta. Paradoksalnie, gdyż sam nie chciał się wyróżniać, z zajadłą ciekawością
poszukiwał fenomenów ludzkich, fenomenów powiązań. Ciekawili go ludzie, choć
zazwyczaj swoje przemyślenia zostawiał głęboko schowane dla siebie. Jedynie
żonie od czasu do czasu opowiadał historie o Panu N. czy też Pani G. Często w
pracy obserwował ludzi i współpracowników (to tylko z nazwy bo zazwyczaj tylko
utrudniali ją). Miał pewną znajomą (to chyba też na wyrost, gdyż ich kontakty
ograniczały się tylko do „dzień dobry” i „do widzenia”). Miała męża. Mąż
bogaty, zapracowany w poznawaniu kolejnych kandydatek do ogrzania łóżka. Ale za
każdym razem gdy był przyłapany na zdradzie (co weszło mu już w nawyk)
przepraszał, błagał i znów przepraszał. E. zawsze wierzyła. Przynajmniej mówiła
że mu wybacza. A była z nim dla kasy (mimo że sama wywodziła się z dużo
bogatszej rodziny). Sama lubiła skoki w bok. Poznawała mężczyznę. Mówiła że jej
małżeństwo wisi na włosku. Rozpada się. Jej jest niedobrze, męczy się i
potrzebuje pocieszenia. Wielu się łapało. Niektórzy nawet zaczynali poważniej o
niej myśleć. A E. korzystała z tego jak mogła.
Mówiła że z mężem jest jej źle, że tylko on (tutaj wstawić literkę
imienia jednego z mężczyzn) daje jej ciepło i bezpieczeństwo. Potem wracała do
męża na noc i uprawiali seks. Następny dzień. Znów się łasiła do innego
mężczyzny, znów wspominała o braku bezpieczeństwa, o braku zdecydowania kogo
wybrać. A to przyzwyczajenie do męża. Jedni długo dawali się nabierać, inni
szybko odkrywali jej zamiary. Często bywało tak, że faceci otwierali oczy
dopiero wtedy, gdy widzieli zgrane małżeństwo przy wieczornej kolacji w jednej
z bogatszych restauracji w mieście. E. była do tego stopnia perfidna, że
potrafiła po takiej sytuacji jeszcze dziwić się, że któryś z nich do niej
przestał się odzywać. Kiedyś, w młodości ponoć ktoś ją zawiódł, ktoś
skrzywdził, ktoś komu ufała. Zgrywała słodką niewinną kobietkę, która nie ma
pojęcia o świecie a w głębi była twardą perfidną i wyrachowaną zawodniczką,
która wie na czym ta gra polega. Do czasu. Poznała faceta. Zwyczajnego.
Przynajmniej w pierwszym odczuciu. Facet wydawał się nad wyraz naiwny – długo
jej wierzył, długo się z nią spotykał, jej nawet zaczęło to odpowiadać. Miała
stabilizację w postaci związku, rozrywkę w postaci kochanka. Przywiązała się
nawet trochę (tak jej się wydawało). Naprawdę zaczęła wątpić w swojego męża.
Mimo to cały czas pozostawała u boku męża, coraz bardziej plącząc się w sieci
powiązań z tym mężczyzną. W pewnym momencie uzależniła się od jego smsów na
dzień dobry, na dobranoc. Od spotkań. Od zapachu i dotyku skóry. Któregoś
wieczoru upiła się sama ze sobą, męża znów nie było. Podjęła decyzję –
odchodzi. Zadzwoniła do niego. (Pierwszy raz to zrobiła – zazwyczaj to on
smsował i bardzo rzadko dzwonił) Nie odbierał. Wysłała kilkadziesiąt smsów.
Cisza. Kolejne dni mijały szybko, bardzo szybko. Ona czekała, szukała,
wysyłała, dzwoniła, cierpiała. Cisza. Uparta cisza, brak odzewu. Nawet nie
wiedziała gdzie mieszkał, zawsze się spotykali u niej, bądź w wynajętym pokoju
hotelowym. Raz nawet specjalnie wynajęła pokój, w którym zazwyczaj spędzali
noc. Nic tylko wspomnienia odbijające się od głuchych ścian. Przywiązała się
znacznie bardziej niż sądziła. Teraz myślała o nim cały czas. Po kilku
miesiącach, gdy jej małżeństwo było w trakcie rozpadu (ładnie nazwano tą
czynność postępowaniem rozwodowym). Spotkała go w którymś z ogródków piwnych w
centrum miasta. Podeszła stanęła przed nim zadała pytanie: „Gdzie się
podziewałeś?” Usłyszała tylko: „czy my się znamy?”. P. poznał tą historię na
jednej z imprez firmowych, na których obecność jest wymagana, a które zazwyczaj
służą do wszelkiego rodzaju zdrad i oczerniania towarzyszy niedoli. Historię tą
opowiedziała mu mocno podpita koleżanka z pracy, która w tamtym czasie bardzo
zazdrościła E. (wtedy jej przyjaciółka) stylu życia i która również miała
ochotę na jej kochanka.
-
Obłuda.
-
Każdy człowiek jest na swój sposób obłudny.
-
Każdy?
-
A czyż nie oszukujemy się w różnych
sytuacjach? Czyż nie mówimy, że będzie dobrze pomimo tego, że sytuacja wcale na
to nie wskazuje?
Centrum miasta. Tym razem z nieco innej perspektywy. Tłum
ludzi biegnący do celu. P. drepczący bez celu. Nikt go nie zauważa, a jest
chyba najbardziej charakterystycznym elementem krajobrazu w tym momencie.
Ludzie w długich czarnych płaszczach z w wysoko zadartymi nosami wracają do
swoich nafaszerowanych elektroniką i błyskotkami domów. P. czasem się zastanawiał
jak to jest. I stwierdzał, że nie chciałby tak żyć za żadną cenę. Apetyt rośnie
w miarę jedzenia, a w ich przypadku to już żarłoczność. A życie tych ludzi tak
na prawdę sprowadza się do płaszczyzny pieniądza i nowych gadżetów. Skoro
wszystko materialnie posiadają zaczynają biegać za czymś kompletnie zbędnym.
Taki kontrast do czterdziestolatka wyglądającego na lat sześćdziesiąt i
uwijającego się przy śmietniku w poszukiwaniu czegokolwiek przydatnego, co
mógłby zamienić na jedzenie, ewentualnie tani alkohol jedyną dostępną dla niego
rozrywkę. Wszystkie jego działania są niezbędne żeby przeżyć. Również
otumanienie alkoholem - inaczej jego psychika dawno by już przepadła z
kretesem. Ani jedni ani drudzy siebie nie widzą. Są ślepi. Jak większość
społeczeństwa.
-
Wkurza
mnie ta obłuda ludzka i obojętność.
-
Ale nic
na to nie poradzisz, jedyne co możesz zrobić to sprzeciwiać się temu i samemu
tak nie postępować ale to i tak walka z wiatrakami.
-
Czasem
warto walczyć z wiatrakami, wolę by ludzie mówili o mnie, że żyje nierealnie
niż miałbym być ślepy.
P. siada na ławce położonej nieco na uboczu rozpędzonej
aorty zadeptywanego chodnika. Długo tego nie robił. Naprawdę długo. Wbił się w
mechaniczny schemat tak jak tysiące ludzi. Teraz siedzi z wyraźną ulgą. Odkrywa
ślepotę innych ludzi, a tym samym własną. Ale właśnie ta ławka w centrum
miasta, samotna wśród tłumu coś mu uświadomiła. Siedząc w ten sposób, patrząc
na ludzi, którzy go nie widzą, zdał sobie sprawę, że się z tego wyrwał.
Zobaczył. Zakodował. Każdy przecież jest egoistą. I to nic złego. Czasem
altruizm jest dużo gorszy niż egoizm bo niszczy nie tylko jedną osobę. Tak jak
w związkach. Dużo lepiej dzieje się w związku gdy oboje są egoistami. Związek
jest przecież swoistym egoizmem. Bo cóż się dzieje, gdy osoba staje się
altruistą i jest „z litości”? P. nie musiał odpowiadać sobie na to pytanie.
Znał odpowiedź. Był zbyt doświadczony pod tym względem. Dlatego tak dobrze mu
było z żoną. Każde żyło we własnym świecie egoistycznie nieco podchodząc do
swoich potrzeb, a tym samym doskonale uzupełniali się. Pomyślał o niej. Nie
domagał się wzajemności. Cieszył się, że ją wieczorem zobaczy. Taka proza
życia.
-
Czemu
tak krzyczysz?
-
Chce
zwrócić na siebie uwagę bo nikt mnie nie słucha.
-
Cisza
jest dużo trwalsza i bardziej przejmująca niż najgłośniejszy krzyk.
Dwudziestokilkuletni absolwent studiów wyższych powolnym
krokiem przemierza deptak. Patrzy na ludzi starszych od niego, którzy mocno
wrośnięci już w nurt „dorosłego” życia mechanicznie pokonują kolejne metry
życia. „Kurczę, nie chce być tacy jak oni” – myśli. I widzi na ławce
czterdziestokilkulatka. Który siedzi jak gdyby nigdy nic, w ciemnym płaszczu,
lekkim uśmiechu i przygląda się ludziom. „Ten człowiek się nie zatracił” –
pomyślał, poszedł dalej.
Posiedział dłuższa chwilę. W końcu chłodny jesienny wiatr
dał o sobie znać. Wstał, ruszył w drogę powrotną. Przechodzi obok pary, która
dziś nie ma wyraźnie najlepszego dnia. On wybudował przed sobą całkiem solidny
mur – najlepszą wizytówką są złączone ramiona. Ona prosi go błaga wręcz. Widać
ze bardzo żałuje. – Musisz wczuć się w rolę, to specyficzna sytuacja, naprawdę
innego wyjścia nie było – młodzieńcze rozterki, rozchwiane emocje rozpalone
zmysły. P. minął tą pięćdziesięciokilkuletnia parę bez większych emocji udając
się w kierunku blaszanego pudełka zwanego potocznie hipermarketem.
-
Ludzie
są jak dzieci.
-
A to
źle?
-
Pewnie
że źle, nie dorastają do swojej roli.
-
A czy
dzieci właśnie ze względu na swój wiek nie są najbardziej szczere? Gdyby
dorośli brali z nich przykład... ale nie biorą....
Stojąc w kolejce do kasy (nie najdłuższej ani nie za
krótkiej – takiej w sam raz) obserwuje ludzi. Kalejdoskop twarzy, paletę fryzur
i całą gamę rozmaitych kombinacji strojów – tak żeby choć z tego tłumu trochę
się wyróżniać. Ale nie wszyscy chcą się wyróżniać. Niektórzy, tak jak on,
ubrani w szarość dnia, przeciskają się w szparze między jednym człowiekiem, a
drugim, nie chcą być zauważeni. Kolejka powoli się kurczy – przynajmniej dla
niego. Monotonnie wyrzucając z przodu kolejne ludzkie ciało i z tyłu od czasu
do czasu doczepiając inne. Kasjerka automatycznie zbiera produkty, z
charakterystycznym piskiem rozszyfrowuje czytnikiem kodów kreskowych, uwalnia
od samotności w sklepie. Kasjerka nie wygląda zbyt sympatycznie gdy on (P.)
podchodzi do wyznaczonego punktu płatności. Nawet nie usłyszał standardowego
„dzień dobry”. Kasjerka przeciąga mechanicznym ruchem kilka zakupionych
produktów. Nie patrzy w oczy. Piskliwym głosem oznajmia cenę całości która i
tak wcześniej wyryła się na małym wyświetlaczu LCD kasy. P. płaci w gotówce jak
to ma w zwyczaju. Daje całe piętnaście złotych za ryż i inne szpargały. Zamknął
się w sobie. Jakiś dziwny dźwięk dobiega go do uszu. Piskliwy i nieprzyjemny
głos ekspedientki po raz wtóry z naciskiem domaga się żeliwnej pięciogroszówki.
Krótkie spojrzenie prosto w oczy. Krótka
bitwa z kulami armatnimi i zadawaniem ciosów poniżej pasa. P. rzucił
pięciogroszówkę w zamian otrzymując niedbale trzyzłotową resztę. Odchodzi od
kasy mrucząc pod nosem co za babsztyl.
-
Ludzie
zamknięci we własnym świecie bronią dostępu do siebie.
-
Dlaczego
uciekają?
-
Boją
się, a jednocześnie twardo budują mur i są gotowi bronić go z determinacją.
-
To bez
sensu.
-
A czy
koło jest bez sensu?
P. szedł snując wizje o własnym życiu. Tłum ludzi przed
nim. Skrzyżowanie. Coś się stało. Ludzie lubią się przyglądać wydarzeniom. Ale
nie lubią w nich uczestniczyć. Podszedł bliżej. Dwa wraki, poskręcana blacha,
potłuczone szyby, nienaturalnie wykręcone fotele. Wypadki są codziennością, są
naturalne, a jednak przyciągają ludzi. Gapiów. Choć nic ta dziwna publika nie
zmieni. Ich życie również się nie zmieni. Natomiast życie tamtych owszem. Czy był pisk opon? Bo huk na pewno.
Ktoś zginął? Ktoś walczy o życie? Ktoś cierpi? Cierpi na pewno. Tylko kto
bardziej. Poszkodowani? Rodzina? Powyginana blacha jest najbardziej wymownym
obrazem – pomyślał, i do tego powoli skapujące krople oleju niczym upływająca
krew z ran. We wrakach już nikogo nie było. Pozostał tylko zapach, ludzki
zapach. Koło opatrzone oponą parę metrów dalej. Życie kręci się dalej. Dla
niektórych już nie tak samo. Dla większości gapiów obrazek jak każdy inny.
Ponoć trzeba żyć dalej – tak zazwyczaj mówią ci, którzy chcą pomóc. Ale czy tak
pomagają? Czy tak naprawdę można pomóc?. Większość to robi bo nie ma już siły
odebrać sobie samemu życia.
-
Jak się
pozbierać?
-
Skleić
elementy ciała, zlepić świadomość, zakleić wydarzenia w pamięci.
-
To
pomaga?
-
Nie
wiem, nigdy do tego etapu nie doszedłem, są blizny.
-
Swoista
pamiątka.
P. po tym wydarzeniu nie bardzo mógł dojść do siebie. Zazwyczaj
niewiele rzeczy jest w stanie go wyprowadzić ze swoistego stanu zamknięcia,
zadumania. Jednak ten wypadek, krótka taśma filmowa przed jego oczami niemalże
przejechał po nim samym. Ludzie boją się własnej śmierci. Ale wielu z nich ją
akceptuje nie zdając za bardzo sobie sprawy z tego. Im starsi tym bardziej
uświadamiają sobie bliskość śmierci, boją się bardziej a jednocześnie bardziej
ów fakt akceptują. Jednak dużo ciężej zrozumieć i pogodzić się ze śmiercią
bliskiej osoby niż własną. To podejście egoistyczne. Ale czyż człowiek z natury
nie jest egoistyczny i tylko stara się to zatuszować wedle obowiązującej mody?
Dotyk zimnego ciała po pożegnaniu, jeśli takie miało miejsce, wrzyna się
głęboko w świadomość człowieka. Nie tak łatwo puścić zimną ludzką dłoń. P.
ocknął się z tego dziwnego transu myślowego. Przyspieszył kroku. Po drodze
mijane koty uciekały spod nóg lub z odległości patrzyły prawie z obojętnością
na poruszający się cień.
Po dotarciu do domu (żony jeszcze nie ma) włączył
odbiornik z ekranem LCD – piętno nowych czasów do których chyba nigdy się nie
przyzwyczai. Coś tam mruczy z głośników. Nieistotne. Nie chciał czuć się
samotny. Człowiek to dziwna istota – pomyślał – nie może żyć samotnie i ciągnie
do ludzi. A z drugiej strony dusi się nimi i ma już zupełnie dosyć ciągłego
zabiegania o nich, ich gadania, przemęczonego zapachu potu. Nie może doczekać
się już powrotu, choć nie pokazuje po sobie. Postanowił coś zrobić.
Wieczór. Światła latarni ostro wygryzają dla siebie
przestrzeń. P. wyszedł na chwile na balkon odetchnąć świeżym powietrzem.
Naprzeciw ludzie krzątający się przy kolacji, rozmawiający, spędzający miło
czas z rodziną. I samotni. Starszy człowiek wychyla się przez okno paląc
papierosa by następnie niedbale rzucić petem o trawnik. Niektórzy kłócą się ale
nie słychać dźwięków. Tylko widać przez rozświetlone okno, gesty, wykrzywione
twarze, ekspresje rąk. Kalejdoskop człowieka w wieczornej porze. P. również do
nich się zaliczał i miał tego świadomość. Blokowisko – małe społeczeństwo, przekrój
osobowości ludzkich. Nie ma tutaj tylko tych najwyższych. Oni mają własne domy
wybudowane cudzymi rękoma położone na odludziu, samotne tak samo jak ich
właściciele – pomyślał P.
Dźwięk zamykanych drzwi. Wróciła żona. Ucieszyła się na
widok wcześniej przygotowanej kolacji, rzadko ostatnio zdarzały się takie
chwile ale właśnie dlatego tak bardzo oboje się cieszyli. P. naprawdę się
postarał. Kupił również dobre czerwone wino które idealnie komponowało się z
przyrządzonym mięsem. I zapachy które dopełniły całości.
Po kolacji wspólna kąpiel bez zbędnych słów. Żona tylko
patrzyła na P. i chłonęła ten widok. „Cieszę się że mam takiego faceta” –
pomyślała. Przez tyle lat dograliśmy się, znamy się już prawie na wylot, a i
tak życie to ciągłe zaskoczenie. No i przede wszystkim jego podejście. Nic nie
jest wymuszone, wszystko jest naturalne”. Zamyśliła się na ułamek chwili.
-
Ludzie
dużo mówią, za dużo.
-
Chcą się
pokazać, sprawić że będą widoczni zauważeni.
-
Ale
przecież w ten sposób tylko odpychają.
-
Tego też
nie widzą.
Kochali się długo i naturalnie. Bez pośpiechu spijając
krople upływającego czasu, docierając do siebie, tuląc się i rozmawiając.
-
Jestem przy Tobie.
-
Dziękuję.
Zasypia pod nocnym okiem. Taka codzienność.
(Choć dziś nieco odmieniona.)
Za oknem uparty wschód. Słońce znów wychyla się zza
ostrej krawędzi horyzontu. Znów poranek. Ludzie przejechani poniedziałkiem już
nie narzekają. Poranek przyniesie dzień. Długi dzień.
Piękne zdjęcia..Fantastyczne opowiadanie, mimo,że długie to przeczytałam go z wielką ciekawością i zainteresowaniem. Jest coś w nim...życie.....Chce więcej.......
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Cieszę się, że się podoba:)
OdpowiedzUsuńFajnie się czytalo i jakaś prawda w tym jest.
OdpowiedzUsuń