Pomysł Na Życie:
Artykuł opracowała:
Anna Makowska
„Jak w bajce! Oaza ciszy, spokoju i pięknych barw, które koją
zmęczone oczy, a w uszach słychać tylko śpiew ptaków, brzęczenie owadów i
.....cisza, piękna cudowna wprost namacalna cisza...
I ten zapach, zapach słońca,
który ogrzewając swymi ciepłymi promieniami wszystko dookoła, daje nam gamę
przecudnych woni.
Ja to wszystko widzę i czuję, jest pięknie:) ”
Tymi słowami swój zachwyt o ogrodzie, wyraziła znajoma Joli.
Tych zachwytów nie brakuje. Na każdym kroku słychać pochwały i wiele serdecznych słów. Ale by stworzyć tak piękny azyl, potrzeba wiele pracy, czasu i pasji. A przede wszystkim wsparcia najbliższych.
O tym jak to wszystko się zaczęło i jak wygląda ogród od serca, opowie Wam Jola, która zabierze Was w krótką podróż po swoim ogrodzie.
Moja historia zaczęła
się niespodziewanie…
Przez 30 lat byłam typowym mieszczuchem-egoistą...ale życie ze mnie zadrwiło i dostałam w spadku dom na wsi.
I… całe moje dotychczasowe priorytety obróciły się o 180 stopni.
Dom i to co
było wokół pozostawiało wiele do życzenia...
Sytuacja "wymusiła" na mnie podjęcie pewnych kroków a mianowicie ogarnięcie miejsca które teraz nazywam moim azylem.
Były tam same chaszcze, chwasty, kamienie, gruzy, resztki węgla, betonowe słupy, druty itd.
Trzeba byłe zaopatrzyć
się w przybory ogrodnicze, rękawice, łopaty i…
Efekty tej
ciężkiej pracy zaczęły przynosić mi ogromna satysfakcje a niedowierzanie i
zdziwienie całej rodziny motywowały mnie do dalszej pracy w powstającym nieśmiało
ogrodzie.
Znana byłam jako "pańcioszka" nie lubiąca brudzić sobie rączek ...
Imponujących rozmiarów skalniak powstał przypadkowo usypując w jednym miejscu
zbiorowisko z całej posesji.
W jego
wnętrzu tkwi historia…
Mama
nieśmiało podrzucała nowe kwiatki, które tam właśnie wsadzałam na
przysłowiową "chwilkę".
I tak pozostały tam do dziś, żyjąc własnym życiem bo mały
już mam na nie wpływ :)
Zaczęłam czerpać wielką radość wiosną gdy zapomniane przeze mnie, przez zimę
kwiaty zaczynały wypuszczać pąki, budzić się do życia.
Codziennie
po pracy robiłam "obchód"(i tak pozostało do dziś) i dziwiłam się
nowym życiem w moim ogrodzie.
Zaczęłam
sięgać po czasopisma ogrodnicze i napadać moją mamę i ciocię
"wygrabiając" z ich ogrodów co się da… (ten proceder trwa do dziś).
Przez pierwsze 10 lat co roku modernizowałam ogród. Okazywało się, że jedna roślina zasłania drugą lub nie lubi tego miejsca, albo nie pasuje do drugiej. Dokupywałam nowe. Jak otwierałam bagażnik samochodu to mąż wiedział, że czeka go ciążka praca bo trzeba będzie przekopać ponownie pół ogrodu. Obecnie robię to już mniej ekspansywnie. Bardziej cieszę się tym ogrodem.
Mam również
ogródek warzywno -owocowy i mały sad.
Pracy jest w nim ogrom!!!
Każdą gałązkę należy dotknąć, przyciąć, wiosną
wsadzić, coś posiać. Jesienią wykopać, przykryć. Codziennie dbać, podlewać, raz
w tygodni (lub częściej lub rzadziej) kosić trawnik.
Wracam z niego zmęczona
fizycznie ale psychicznie postawiona na nogi.
Czerpię
ogromną radość gdy siedzę na werandzie, piję kawę i mam obraz całego piękna
przed sobą a przy mnie leżą psy, obok na krzesełkach koty...czuję się wtedy
najszczęśliwsza.
Nie mam
potrzeby kontaktu z ludźmi, w realu unikam tego jak ognia. Chyba robię się
odludkiem… ale szczęśliwym.
Ale to nie wszystko…
Ogród to niespodziewana dla mnie pasja. Przypadkowa, ale dwutorowo połączyła się z inną pasją również "wymuszoną" sytuacją.
Dom nie nadawał się do zamieszkania. Należało go całkowicie przerobić a funduszy brak. Zaprojektowałam z mężem wszystko sama. Preferujemy styl rustykalny, namacalny również w ogrodzie. Połączenie drewna, cegły, kamienia. Większość zrobiliśmy sami. Kładliśmy kafelki, panele, malowaliśmy. Przerabialiśmy stare meble. Kupowaliśmy dodatki i meble na straganach staroci. I tak do dziś ciągle coś zmieniamy, podglądamy i wprowadzamy zmiany.
Chodnik z granitu położyłam sama, wracałam z pracy i
godzinami układałam mozaikę. Tak przez prawie dwa miesiące.
To było połączenie zmęczenia, znużenia i zadowolenia!
Do dziś
cały nasz czas po pracy poświęcamy na pracę w ogrodzie lub remonty w domu.
Nigdzie nie wyjeżdżamy na urlop bo zawsze mamy zaplanowane "prace ogrodowe".
Czasami jak zmęczenie mi dokuczy odczuwam zazdrość "mieszczuchom". Marze o powrocie z pracy i lenistwie ale wiem, że po dwóch dniach wykończyła by mnie nuda.
W całym tym szaleństwie zmian życiowych dopadło mnie niespodziewane uczucie miłości do zwierząt. Miłości największej. Miłości bezwzględnej, bezgranicznej, niespodziewanej dla samej siebie. W domu pojawiało się kolejne kochane zwierzę i przekroczyliśmy magiczną liczbę...
Otoczona jestem 3 koteczkami i dwoma psami. Jestem domem tymczasowym dla jednego psiaka, szukam
mu domku takiego na zawsze ale boję się ze ten domek będzie moim domem.
W ubiegłym roku adoptowałam kolejna kotkę z fundacji w
Poznaniu i tak zaczęłam działać jako wolontariuszka. Poświęcam resztki wolnego
czasu i pomagam w całej Polsce tak jak potrafię.
Organizuję transport dla
zwierząt które znalazły domek daleko od swojego schroniska.
Robię ogłoszenia
szukając domków dla bezdomniaków. Mam również dwie deklaracje na hoteliki dla
psiaków. Parę osób deklaruję jakąś kwotę co miesiąc na hotel dla zwierząt i
wyciągamy je ze schroniska a w między czasie szukamy im domku.
Opiekuje się
również kotkami przy moim zakładzie pracy. Przez jakiś czas jeździłam do
schroniska zabierać psiaki na spacery ale w tej chwili jest mi już ciężko
pogodzić to wszystko.
Brak czasu i sił. Miłość do zwierząt czasem przesłania mi
wszystko. Jest nadrzędna... Dominująca... Bezkompromisowa...
Albo płaczę gdy widzę krzywdę albo brakuje mi tchu z radości
gdy uda nam się w trudzie uratować kolejne stworzenie. Nie wszyscy to rozumieją. Chyba większość nie rozumie… Dziwią się...
Najważniejsze jest to że w tym wszystkim nie jestem sama. Jest obok mnie KTOŚ kto patrzy w tym samym kierunku co ja. Jest KTOŚ kto zawsze mnie wspiera w tym co robię. KTOŚ kto kocha to co ja... Jestem spełniona i szczęśliwa...
Pięknie!!!!Piękna historia:)
OdpowiedzUsuńbardzo dziekuję:))Jola
OdpowiedzUsuńPiękny artykuł, opowieść płynąca z serca :) Rozumiem Jolę w 100 procentach! czytając jej opowieść to tak jakbym czytała o sobie, z jedną różnicą, że ja wybudowałam dom na wsi:) Ale tak jak Ty Jolu, unikam ludzi, jestem w tym miejscu spełniona i przygarniam zwierzęta, podłość ludzka nie zna granic, są tak bezbronne.... pozdrawiam serdecznie Ania
OdpowiedzUsuńSzkoda ,ze większość patrzy jednak na taki sposób zycia jak na swego rodzaju wariactwo...wyalienowanie sie nie jest wariactwem a ucieczką od cwaniactwa,zawiści,snobów itd. "Mieć" jest fajne ale"być" jeszcze lepsze:)))
Usuńpozdrawiam Jola
W takim miejscu, to tylko "być". Pozdrawiam Ola
UsuńUroczy artykuł. Świetna porcja pozytywnej energii!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
COS PIĘKNEGO NAJWAŻNIEJSZE ABY MÓC ROBIC COS Z CZEGO MOŻNA PÓŹNIEJ CZERPAC ENERGIE
OdpowiedzUsuń